poniedziałek, 5 października 2009

Australijski Lux Eden

04.10 accek

Świat jest niesprawiedliwy. Nasz weekend rozpoczął się odlotem w sobotę koło 6:00 rano, a zakończył lądowaniem w Sydney w niedzielę wieczorem. Kto wymyślił linię zmiany daty!? Weekend był zupełnie stracony.

Na domiar złego nie zarezerwowaliśmy wcześniej żadnego noclegu. Ku naszej radości podejrzanie szybko udało nam się coś znaleźć przez internet na lotnisku, i to w bardzo dobrej lokalizacji. Jakże się ucieszyliśmy, gdy na miejscu nam powiedziano, że internet się pomylił i nie jesteśmy pierwsi, którzy się pojawili w hostelu mimo braku miejsc. Ponieważ było późno, nie było nawet kawałka wolej podłogi. Oczywiście okazało się, że w Australii jest długi weekend... Tylko dzięki pomocy przemiłego pana z hostelu, który obdzwonił wszystkie okoliczne miejsca, udało się wygospodarować trzy łóżka w sąsiedniej dzielnicy miasta.

Gdy tam dotarliśmy, ukazał się nam zabójczy obraz. Malutkie pokoje, w których mieści się niewiele więcej niż piętrowe łóżka i otwarte drzwi, na podłodze walają się rzeczy mieszkańców. Rozrzucono nas po trzech pokojach. Od początku wiedzieliśmy, że to będzie hardcore. Accka w pokoju przywitały dwie dziewczyny nie do końca wyczuwające grawitację, a na korytarzu leciała muza na cały regulator. To było gorsze niż najgorszy akademik UW. Ostatecznie udało nam się przespać choć trochę. Być może było to lepsze od spania na dworcu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz