niedziela, 27 września 2009

Wyspa Wielkanocna po raz ostatni

27.09 20:54 piotrek, karol, accek

Z rana Karol i Accek wybrali się do kościoła, beztrosko pojechali na rowerkach punktualnie na 10:00. Dokładnie wtedy, gdy kończyła się, a nie zaczynała, msza. No cóż, skąd mieliśmy to wiedzieć. W tym samym czasie Piotrek pojechał oddać swój rower, poszedł do kafejki, gdzie po chwili niespodziewanie spotkał pozostałych. Spanikowani błagali, żeby oddał ich rowery, bo za 15 minut mają mszę o 11:00 (pod koniec której pojawił się też Piotrek).

Msza była oczywiście po hiszpańsku. Nic w ząb nie zrozumieliśmy, ale za to grała i śpiewała kapela, taka chilijska. Byli ubrani w tradycyjne stroje, mieli gitary, flet, tamburyn i bębny. Trafiliśmy na chrzest, po którym wszyscy zostali zaproszeni na imprezę. Nie wiemy, czy to tutaj tak zawsze, ale po mszy ksiądz tańczył z parafiankami przed kościołem.

(tutaj wstawimy filmik)

Po południu wybraliśmy się zobaczyć Rano Kau -- olbrzmy krater na południu wyspy. Wyprawa była bardzo obfita. W deszcz. Lało cały czas, więc mimo że wiele zobaczyliśmy, fajnych zdjęć nie ma wiele. W tych warunkach najlepiej sprawdził się wodoodporny aparat Piotrka, za to deszcz nie wyszedł na dobre aparatowi Accka, który przestał działać. Aparat Karola zachował status quo.

Ok. 19:00 zapakowaliśmy nasze rzeczy do hotelowego vana. Wyruszamy na lotnisko. No... prawie, tzn. próbujemy zapalić. Do popchnięcia auta niezbędny okazał się Karol, który następnie wykonał karkołomną operację wskoczenia do vana pędzącego z górki z symulatanicznym zamknieciem drzwi. Na szczescie, skonczyl z tej dobrej strony. Uff, w końcu dotarliśmy te dwie przecznice dalej na lotnisko. :)

Do Teamo dotarliśmy bez przeszkód. Na miejscu okazało się, że szmugiel, który z wielkim poświęceniem przywieźliśmy z Wyspy Wielkanocnej okazał się droższy niż w sklepie bezcłowym na Polinezji. Głupio nam się zrobiło, ale pani nie miała nam tego za złe. W końcu chcieliśmy dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz