środa, 2 grudnia 2009

Zdjęcia!

2.12.2009 accek

Zapraszam na dłuuugo oczekiwaną


Smacznego!



A na bonus lista naszych hitów:
  • Elektryczne Gitary "Napady"
    Bezsprzecznie megahicior, dzień bez "Napadów" to dzień stracony!
  • Smugglers (i in.) "Złota arka"
    To wspomniana przy Nowej Zelandii "krew Nelsona". Oj, ciężko się szło śpiewając, ale ciężej było przestać!
  • Perły i Łotry "La Carmeline"
    Nie ma co, po Bora Bora szybko nam nie przejdzie!
  • Janusz Śmigielski "Staruszek jacht"
    Disclaimer: to był hit tylko Karola ;)
Ponadto często leciały różności Elektrycznych Gitar, szantymenów, SDMu względnie Bukowiny (za tymi dwoma ostatnimi Piotrek niespecjalnie przepadał). A gdy tylko warunki były ku temu, sami sobie śpiewaliśmy --- i tutaj królował Kaczmarski, szanty, tematy ogniskowe, a poza tym wszelkie różności --- im lepiej je znaliśmy, tym częściej się pojawiały. :)

Nowa Zelandia

2.12.2009 accek

Mogłoby się wydawać, że nasza wycieczka zakończyła się niespodziewanie 10. października, po czym wszelki ślad po nas zaginął.

Szczęśliwie udało nam się jednak przeżyć wśród przepięknych kiwigór Nowej Zelandii. I nic, że wylały kiwirzeki, nic że na nic tu meteorolodzy, gdyż wciąż pada. Deszcz ani do pięt nie dorasta temu, co tutaj widzieliśmy. Cztery dni wędrówki wśród czyściutkiej natury, wśród zmieniających się jak nigdzie krajobrazów, gdzie jak okiem sięgnąć nie widać krzty cywilizacji prócz prostych chatek z kominkami, w których napalenie czasem bywało wyzwaniem. Nawet węgiel bywał niepalny w tą pogodę. ;) Napotkanych ludzi można było policzyć na palcach. I te krople "krwi Nelsona", które mogliśmy sobie śpiewać bez obawy o to, że komuś od tego zwiędną uszy. ;)






Do tego niezapomniany zachód słońca u samego ujścia Heaphy River. Stałem tu, lecz ani Google Earth, ani nawet zdjęcia, nie oddają za dobrze tego, co widziałem wokół. Z jednej strony strome brzegi zasnute lekką mgiełką trochę rozbryzgującej się wody, a trochę wszędzie skraplającej się pary; przede mną wzburzone morze mieniące się złotym kolorem, podobnież chmury zakrywające niebo, ale nie do końca. Za mną daleki, daleki widok, w głąb szerokiej doliny Heaphy River, z wyrazistymi kolejno układającymi się pasmami górskimi. A ja stoję na piasku wyrównanym uprzednio przez trzymetrowy przypływ i nie wiem, w którą stronę najlepiej spojrzeć.



Opuściwszy kolejnego dnia prześliczne góry, noc spędziliśmy... na farmie! Zostaliśmy przepięknie ugoszczeni przez niesamowicie gościnną kiwirodzinę --- wreszcie mogliśmy zjeść na kolację prawdziwą kiełbaskę i utęsknione jajka. I to jeszcze prosto ze wsi.

Na koniec, jak na lekkiego świrusa kolejowego przystało, nie mogłem pozwolić na to, żeby nie przejechać się kiwipociągiem. W przypadku Nowej Zelandii nie było trudno nikogo przekonać --- wystarczy spostrzec, że linia kolejowa biegnie przez sam środek gór, a więc nie może nie być super! Zresztą co tu dużo mówić, ten fragment świetnie oddają zdjęcia.


Po takiej kiwiprzygodzie już tylko czas do domu. Udowodniliśmy, że w nieco ponad trzydzieści godzin można wrócić z drugiego końca świata do własnego przytulnego łóżeczka!